Nikt nie
może cofnąć się w czasie i napisać nowego początku,
ale każdy
może zacząć od dzisiaj i napisać nowe zakończenie.
[Maria Robinson]
Czuł się tak, jakby ktoś włożył
jego głowę w imadło. Pulsujący ból w czaszce zdawał się nasilać z każdą
sekundą, a uporczywe dudnienie nie ustało, nawet gdy nakrył głowę poduszką, z
całej siły dociskając ją ramieniem do ucha. Z irytacją odrzucił poduszkę w nogi
łóżka i przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w elektryczny budzik,
stojący na nocnej szafce, który wskazywał już niemal południe. Gdy w końcu
oprzytomniał na tyle, by stwierdzić, że to nie dudnienie w jego głowie, będące
efektem całonocnych szaleństw, ale pukanie do drzwi, usiadł na łóżku i przetarł
twarz dłońmi, obrzucając lubieżnym spojrzeniem, leżące obok niego nagie,
kobiece ciało, zaplątane w prześcieradło. Uśmiechnął się pod nosem na mgliste
wspomnienie tego, co wyczyniał z nim w nocy i z ociąganiem wyszedł z łóżka,
naciągając na siebie jedynie ciemne jeansy, które znalazł na podłodze.
– Idę już! – warknął, coraz
bardziej zirytowany pukaniem, które wydawało mu się z każdym uderzeniem coraz
głośniejsze i bardziej natarczywe. Energicznie otworzył drzwi, nie sprawdzając
nawet przez wizjer, kto tak uporczywie się do niego dobija. Gdy zobaczył w nich
właściciela kamienicy, wypuścił powietrze z ust ze świstem i wysilił się na uprzejmy
uśmiech. – Dzień dobry – przywitał się, otwierając drzwi szerzej i gestem
zapraszając gościa do środka, a ten tylko skinął mu głową na przywitanie,
mierząc go przy tym groźnym spojrzeniem i bez słowa wszedł do mieszkania.
– Zalegasz z czynszem za trzy miesiące – oświadczył
łysiejący mężczyzna w średnim wieku bez zbędnych wstępów, słysząc trzask
zamykanych za sobą drzwi. – Nie zamierzam czekać dłużej – dodał tonem, nie
pozostawiającym żadnych wątpliwości w zakresie jakichkolwiek negocjacji i
zmierzył go surowym spojrzeniem. – Skoro masz pieniądze na imprezowanie i
sprowadzanie tu kobiet, powinieneś mieć je także na czynsz. Jeśli nie, to albo
odpracujesz dług, albo możesz zacząć szukać sobie innego lokum. I wiedz, że
daję ci szansę tylko dlatego, że jesteś znajomym mojego syna. Każdy inny na
twoim miejscu, już dawno by stąd wyleciał.
Tomas westchnął cicho i nerwowo potarł czoło
palcami. Przyjechał do stolicy, by rozpocząć nowy rozdział w swoim życiu, ale
od samego początku zupełnie nic nie szło po jego myśli i zamiast wychodzić na
prostą, tak jak obiecał to sobie i matce, znów zaczynał popadać w tarapaty.
– W jaki sposób mogę odpracować dług? – spytał po
chwili, spoglądając w oczy, stojącemu przed nim mężczyźnie. Czuł, że nie ma
innego wyjścia jak tylko zgodzić się na wszystko co zaproponuje mu jego
rozmówca. Wiedział, że nadużywa uprzejmości państwa Rivera i zdawał sobie
sprawę, że ten moment nadejdzie prędzej czy później, ale ciągle łudził się, że
nim nastanie ta chwila, znajdzie sobie jakieś zajęcie i będzie mógł z czystym
sumieniem, patrząc im prosto w oczy powiedzieć, że ureguluje należność
najszybciej jak to będzie możliwe. Niestety, okazało się, że znalezienie pracy
już samo w sobie nie jest łatwe, a gdy dołożyć do tego fakt, że zamiast konkretnego
fachu, ma się za sobą dość mroczną przeszłość, to staje się wręcz niemożliwe. –
Zgodzę się na wszystko. Bardzo zależy mi, żeby tu zostać – dodał, nie
spuszczając wzroku z twarzy mężczyzny.
Hector Rivera przez kilka wlokących się w
nieskończoność sekund przypatrywał się mu uważnie, jakby chciał ocenić
prawdziwość jego zamiarów. Tomas Lozano może i był lekkoduchem, ale widząc w
jego błyszczących tęczówkach prawdziwie szczerą skruchę, nadzieję i niemal
błaganie o litość, nie mógł go tak po prostu wystawić za drzwi.
– Moja żona jest dyrektorką w szkole artystycznej –
powiedział w końcu. – Potrzebuje kogoś do pomocy.
– W szkole artystycznej? – Tomas zmarszczył czoło i
podrapał się w tył głowy, zastanawiając się w jaki sposób miałby odpracować
swój dług akurat w takim miejscu.
– Tu masz adres – powiedział Hector i chwyciwszy
długopis i notes leżące na komodzie, starannym pismem wykaligrafował niezbędne
namiary. – Bądź tam za godzinę – dodał, podając mu kartkę. – Tylko nie spóźnij
się i nie przegap okazji – dokończył, kierując się w stronę drzwi, a Tomas odniósł niejasne
wrażenie, że Hector nie mówił jedynie o spotkaniu z dyrektorką szkoły. Gdy
dobiegł go trzask zamykanych drzwi, zerknął na kartkę z adresem i przeklął pod
nosem, uświadamiając sobie, że to niemal na drugim końcu miasta.
– Wracaj do łóżka – mruknęła mu do ucha dziewczyna,
która nawet nie wiedział kiedy, znalazła się za jego plecami, przylegając do
nich ciasno i oplatając go w pasie ramionami.
– Idź już – rzucił oschle, wyswobadzając się z jej
objęć. – Wychodząc, zatrzaśnij za sobą drzwi – dodał, znikając za drzwiami
łazienki.
*
* *
Wyciągnęła z szuflady w komodzie szerokie, szare
spodnie dresowe i przytrzymując telefon ramieniem, ostrożnie wsunęła w nogawki
kolejno obie stopy, a potem naciągnęła materiał na szczupłe biodra.
– Mamo, naprawdę wszystko jest w porządku. Nie
musisz się o mnie martwić – powiedziała do aparatu, chwytając go w drobną dłoń,
po czym wyszła z sypialni i przechodząc przez salon, sięgnęła po leżącą na
oparciu kanapy rozsuwaną, czerwoną bluzę z kapturem. Sprawnie zarzuciła ją na
ramiona, osłaniając szczupłe ciało, odziane jedynie w szary sportowy top i
kierując się do niewielkiego aneksu kuchennego, cierpliwie słuchała słów matki.
– Jesteś moim
jedynym dzieckiem, Motylku. O kogo mam się martwić jak nie o ciebie? –
zapytała kobieta ciepłym głosem.
Corrine uśmiechnęła się do siebie i pokręciła głową
z rezygnacją, bo Rebeca Alvarado zawsze była czułą i bardzo troskliwą matką,
ale w ostatnim czasie, jej opiekuńczość zakrawała już o obsesję i Corrine bała
się, że jeszcze chwila, a matka będzie gotowa zrezygnować z podróży i
zamieszkać z córką pod jednym dachem by na nią chuchać i dmuchać jakby była ze
szkła, albo co gorsza kaleką, choć po wypadku jaki miał miejsce ponad pół roku
temu niewiele brakowało by skończyło się gorzej niż jedynie kontuzją kolana,
która dla Corrine mimo wszystko była końcem wszystkich jej marzeń.
– Mamo, nie jestem tu sama. Ciocia i wujek nade mną
czuwają i naprawdę nie musisz się o mnie martwić. Miałaś mnie przy sobie przez
trzy miesiące i wiesz, że wszystko wraca do normy. Teraz zajmij się pracą i
ciesz się podróżami. Niejeden człowiek chciałby być na twoim miejscu, wiesz? –
zauważyła poważnym tonem, sięgając do górnej szafki po ulubiony kubek.
– Wiem, kochanie.
Może masz rację, ale obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać. Pamiętaj, że nie
możesz się forsować, bo… – powiedziała surowym tonem, w którym mimo
wszystko dało się słyszeć cień niepokoju.
– Wiem o tym – przerwała jej Corrine, przymykając
na moment powieki. – Obiecuję, że będę na siebie uważać, ale naprawdę nic mi
nie jest. Kolano wróciło już do sprawności, a odrobina wysiłku mi nie
zaszkodzi. Przecież sama wiesz, co mówią lekarze – dodała dziewczyna, a kiedy
do jej uszu dobiegło głośne pukanie do drzwi, odwróciła się przez ramię i
uśmiechnęła szeroko do przyjaciółki, która bez skrępowania weszła do jej
mieszkania.
– Wiem,
córeczko… – westchnęła z rezygnacją Rebeca. – Wybacz, kochanie, ale chyba twoja matka zrobiła się strasznie zrzędliwą
babą – dodała po chwili ze śmiechem.
– I tak cię kocham – odparła Corrine, uśmiechając
się promiennie. Wsparła biodra o kuchenne szafki i zerknęła na Lilianę, którą
czując się jak u siebie w domu, sięgnęła po drugi kubek, a po chwili
przygotowywała już obie kawy.– Kończę mamuś, bo muszę się zbierać do pracy –
rzuciła do słuchawki.
– Słusznie,
nie wypada przecież spóźnić się pierwszy dzień po takim urlopie –
powiedziała. – Odzywaj się, Motylku –
poprosiła smutno.
– Dobrze, buziaki – pożegnała się, a kiedy matka wysłała
jej do słuchawki całusa, rozłączyła się i spojrzała z wdzięcznością na Lily. –
Wybacz, ale jak mama nie zadzwoni do mnie, choć raz dziennie chodzi jak
nakręcona i tata nie może sobie z nią poradzić.
– Jest daleko stąd, a całkiem niedawno dostała wiadomość,
że miałaś wypadek samochodowy i leżysz w szpitalu. Dziwisz się jej, że teraz
jest nadopiekuńcza? – zapytała Liliana i trzymając w dłoni kubek z kawą, oparła
się biodrami o szafki obok niej.
Corrine pokręciła przecząco głową i upiła łyk
aromatycznego napoju, wpatrując się w jakiś mało istotny punkt przed sobą,
kiedy przed oczami stanęły jej mgliste obrazy z wypadku sprzed pół roku.
Tamtego feralnego dnia skończył się jej wielki amerykański sen o Broadway’u.
Poważna kontuzja kolana wykluczyła ją z kariery zawodowej tancerki i choć miała
ogromny talent i pasję, musiała przełknąć gorzką pigułkę i znaleźć inny cel w
swoim życiu, przewartościowując je o sto osiemdziesiąt stopni. Na szczęście
miała obok siebie ludzi, na których zawsze mogła liczyć, a dzięki temu
przetrwała najtrudniejsze momenty i chwile słabości. Nie poddawała się i nie
użalała nad sobą, bo rodzice od dziecka wpajali jej zasadę, że nie ma w życiu
takiej przeszkody, której nie da się przeskoczyć i nie ma takiego ciężaru,
który jest w stanie przygnieść nas do ziemi do tego stopnia by się już nie
podnieść. Choć momentami było jej naprawdę ciężko, dzięki temu, że została
wychowana na silną kobietę, jakoś zdołała się pozbierać i iść naprzód wbrew
wszystkiemu, bo przecież jej życie nie skończyło się wraz z wypadkiem.
– Corrie … – odezwała się Liliana i położyła jej
dłoń na ramieniu, wyrywając ją tym z rozmyślań.
– Przepraszam – powiedziała i odchrząknęła cicho,
wysilając się na swobodny uśmiech. – Wszystko w porządku – dodała, widząc
niepokój w zielonych oczach przyjaciółki. – Powiedz lepiej jak wam idą
przygotowania do ślubu? – zagadnęła, przez chwilę odważnie wytrzymując badawcze
spojrzenie Liliany, która przyglądała jej w się tak jakby usiłowała wniknąć do
jej duszy, choć ta próba z góry skazana była na niepowodzenie. W końcu jednak
zrezygnowała, bo wiedziała, że jeśli Corrie sama nie zdecyduje się z nią
pogadać, to choćby próbowała poddawać ją najwymyślniejszym torturom, za nic nie
wydobędzie z niej tego, co ją dręczy.
Liliana uśmiechnęła się, więc tylko, a na samo
wspomnienie ślubu i wesela, momentalnie się rozpromieniła.
– Masz sporo zaległości moja droga. Jesteś moją
jedyną druhną, a nie było cię aż trzy miesiące – poskarżyła się, unosząc
wymownie brew i starając się przy tym nie roześmiać. Corrine przygryzła
policzek od środka i zaglądając przyjaciółce w oczy, uniosła do góry dwa palce.
– Obiecuję, że teraz już nie będę się migać od
odpowiedzialności i ciężkiej pracy przy organizacji wszystkich tych dyrdymałów
– powiedziała uroczystym tonem, zataczając dłonią koło w powietrzu, dla
lepszego zobrazowania swoich słów, na co Liliana sapnęła udając oburzoną i
zamachnęła na nią kuchenną ściereczką.
– Małpa! – rzuciła do przyjaciółki, która zgrabnie
umknęła i w mgnieniu oka znalazła się salonie.
– Ale za to jaka kochana! – odparła rozbawiona
Corrine, mrugając do niej przyjaźnie. Sięgnęła po leżącą na niskim stoliku przy
sofie ortopedyczną opaskę uciskową na kolano i usiadła, podwijając nogawkę
spodni do połowy uda.
– Zobaczymy czy będziesz taka mądra jak się trafi
taki, co bez wysiłku ujarzmi ten twój temperament – zaśmiała się Lily wchodząc
za nią do pomieszczenia, po czym przysiadła na podłokietniku fotela.
– Niedoczekanie!
– Jeszcze się przekonasz – zaśmiała się wesoło, na
co Corrine pokręciła jedynie głową z dezaprobatą, sprawnie zakładając na prawe
kolano elastyczny stabilizator. – Nadal cię boli? – zapytała po chwili Liliana
zatroskanym tonem, całkowicie zmieniając temat i ściągając na siebie spojrzenie
brunetki.
– Nie, zakładam ją profilaktycznie. Czeka mnie
dzisiaj kilka godzin na nogach, wolę zapobiegać niż później leczyć –
powiedziała, opuszczając nogawkę, a potem wyprostowała i zgięła nogę kilka razy
by sprawdzić ułożenie opaski.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz? – odezwała się
cicho Lily, przez chwilę siłując się z nią na spojrzenia.
– Nie jestem kaleką, poza tym przez cały czas mam
kontakt z moim ortopedą. Pamiętaj, że ciocia nie pozwoliłaby mi pracować gdyby
były jakiekolwiek przeciwwskazania – odparła poważnie i wstała, zgarniając z
kuchennego blatu swoją komórkę. – Wystarczy mi jedna matka, Lily – dodała
żartobliwie, wrzucając telefon do sportowej torby. Przyjaciółka wystawiła język
i pokręciła głową z dezaprobatą, ale widząc roześmianą Corrine nie mogła się na
nią boczyć.
– Będę się gorąco modlić o tego faceta dla ciebie,
to się może trochę wyciszysz – mruknęła Liliana, składając ręce jak do pacierza
i spojrzała w sufit, usiłując za wszelką cenę się nie roześmiać.
– Panie Boże, ty widzisz i nie grzmisz. Z kim się
żeni mój biedny kuzyn? – odparowała Corrine, wywracając teatralnie oczami.
– Ej! Ty naprawdę jesteś wredną małpą! –
powiedziała szatynka, wspierając dłonie na biodrach w wojowniczej pozie. Corrie
wzruszyła jedynie ramionami i zarzuciła sobie sportową torbę na ramię, po czym
zgarnęła klucze z niskiej szafki przy wejściu i otworzyła drzwi. – O której właściwie dzisiaj kończysz? –
zagadnęła po chwili Lily, kiedy obie wyszły już za korytarz.
– O szesnastej, a co? Chcesz dzisiaj wybrać się na
wielkie zakupy? – zapytała Corrine, uśmiechając się szeroko i zerknęła na nią
przelotnie, przekręcając w zamku klucz.
– Nie wszyscy mają jakiś wrodzony talent do
zakupów, wiesz? – powiedziała, opierając się ramieniem o framugę i spoglądając
na przyjaciółkę znacząco. – Pokaż mi taką kobietę, która wchodzi do sklepu,
rozgląda się i chwyta to, co jej wpadnie w oko, a potem nie dość, że wszystko
jest w odpowiednim rozmiarze, to jeszcze wygląda jakby było na nią szyte –
dodała z udawanym oburzeniem, a Corrie parsknęła wesołym śmiechem i wrzuciła
klucze do torby.
– Nie moja wina, że dostałam to w genach – rzuciła
swobodnie, a potem ruszyła korytarzem w kierunku schodów. Liliana westchnęła
tylko ciężko i wzniosła oczy do nieba w błagalnym geście, a potem bez słowa
pokręciła głową. – Nie wiesz przypadkiem, czy wujek wynajął komuś to mieszkanie
koło mnie? – zapytała po chwili, kompletnie zmieniając temat i odwróciła się do
Lily przez ramię, powoli schodząc ze schodów.
– Owszem, wynajął. Jakieś trzy miesiące tematu,
zamieszkał tam kolega Raula, ale nie widziałam go jeszcze, a co? –
zainteresowała się wychodząc z przyjaciółką przed kamienicę.
– Wydawało mi się, że wczoraj późnym wieczorem
słyszałam jakieś śmiechy, a później dość znaczące… No wiesz… – odparła, unosząc
sugestywnie brwi, na co Lily parsknęła wesołym śmiechem.
– Dobrze, że Hector i Jaqueline mieszkają na
parterze i to pod tobą, a nie pod nim, bo mieliby niezłą filharmonię pod nosem
– powiedziała i znów głośno się roześmiała, kiedy Corrine szturchnęła ją lekko
w ramię.
– Wolałabym jednak nie słuchać codziennie tych arii
– odparła kąśliwie, otwierając z pilota swoje auto, po czym wrzuciła sportową
torbę na tylne siedzenie.
– Wiem, bo na twoim miejscu też wolałabym, żeby to
sąsiedzi słuchali mnie, a nie ja ich – odparła wesoło Lily, natychmiast
ściągając na siebie rozbawione, ciemne spojrzenie Corrie.
– I to mnie trzeba utemperować? – zaśmiała się i
otworzyła drzwi od strony kierowcy. – Muszę chyba poważnie porozmawiać z
kuzynem – dodała, a kiedy Liliana mrugnęła do niej psotnie, dodała jeszcze: –
Zdzwonimy się popołudniu, okey?
– Jasne! – rzuciła dziewczyna i nadal uśmiechając
się wesoło, wysłała jej buziaka w powietrze, a potem zapakowała się do
samochodu i odjechała. Corrine odprowadziła jej auto wzrokiem, po czym
pokręciła głową z rozbawieniem i sama wsiadła za kierownicę, chwilę później
włączając się do ruchu drogowego na głównej trasie prowadzącej do szkoły
artystycznej ciotki, Jaqueline Rivery.